- Tak jest, a rodzina jest nadzwyczaj chętna do
współpracy. Na tym Shipley zakończyła rozmowę i wróciła do swoich obowiązków. 38 - Już mówiłem, że jest mi przykro - powiedział Christo-pher w kuchni mieszkania przy Holland Park w niedzielne popołudnie, kiedy Lizzie odcedzała świeżo ugotowany rosół z kurczaka i starała się nie popadać w irytację. - Zwykle podchodzisz na luzie do proszonych obiadów, więc nie spodziewałem się takiej reakcji, poza tym uzgodniliśmy wcześniej, że go zaproszę... - Ja natomiast spodziewałam się, że zawiadomisz mnie wcześniej niż na dwie doby przed terminem. - Wiem i jeszcze raz przepraszam. - Nie lubię w weekendy być z dala od dzieci. Christopherowi stężała szczęka i zwęziły się oczy. Poru-szył nieznacznie głową, nabrał tchu i spytał: - Jak mogę ci pomóc? - Nijak. Najwyżej zadzwoń do Gilly i ją przeproś. - Myślałem, że już to zrobiłaś. - Ale będzie jej miło, jeśli to wyjdzie od ciebie. - Bo to moja wina, tak? - Właśnie tak. Przez większość dnia chodziła zła jak osa. W piątek - niecałych dwanaście godzin po rozmowie z nią na temat zaproszenia prawnika - Christopher zadzwonił do Robina Allbeury'ego. Ten napomknął coś o tym, że jego plany weekendowe spaliły na panewce, wobec czego Christopher zaprosił go do nich już na niedzielny wieczór, założywszy, iż Lizzie nie będzie miała nic przeciwko temu. Niedzielna kolacja oznaczała zakupy w sobotę, a Lizzie zamierzała poświęcić ten dzień na pisanie. Poza tym Gilly na niedzielę zaplanowała swój wolny dzień, Sophie miała początki przeziębienia, Lizzie zaś nie znosiła być rozdzielona z dziećmi, gdy któreś z nich źle się czuło. Wziąwszy to wszystko pod uwagę, najchętniej kazałaby Christophero-wi odwołać wizytę, ale kiedy już chciała to zrobić, on zaczął jej tłumaczyć, jak bardzo wspaniałomyślny okazał się Allbeury. - I zamiast policzyć nam swoją normalną stawkę, prawie dwa razy wyższą niż Davida, obiecał wystawić rachunek w dawnej wysokości, co naprawdę jest cholernie miłe z jego strony. Dlatego kiedy powiedział mi o tym, że jego plany weekendowe nie wypaliły... - W porządku - poddała się Lizzie. - Na pewno? - Na pewno. Rozpływał się potem z wdzięczności, przyniósł jej róże od Moysesa Stevensa, Gilly posłał bukiet z przeprosinami za popsute plany i nawet Sophie