- Od tego i owego. Czy upadła sama, czy ktoś ją popchnął?
Policjanci wysłuchali Flic, stwierdzili, że dziewczyna jest w szoku, a potem zorientowali się, że towarzyszący jej staruszek źle się czuje. Zaproponowali, że zabiorą ich razem do szpitala Royal Free, ale stary John tylko się zdenerwował, a Flic zapewniła, że się już dostatecznie pozbierała, by odwieźć go tam taksówką. - Pomagając Johnowi, pomogę samej sobie. - Czy tak będzie lepiej? - spytał go oficer. - Niepotrzebny mi szpital - upierał się John. - Po prostu chcę wrócić do domu. - Nie zaszkodzi dać się przebadać - perswadowała Flic, biorąc go delikatnie pod ramię. - Mnie też przyda się towarzystwo. Stary John już się nie odezwał. Sanitariusze zakryli i zabrali ciało biednej Izabeli, Flic przypuszczała, że do kostnicy St Pankras, tej samej, do której przewieziono jej matkę. Nie myśl o tym. - Zdawało mi się, że nie cierpisz metra? - zagadnęła starego Johna w taksówce. - Owszem - odrzekł nieco drżącym głosem - ale wszyscy czasem musimy gdzieś pojechać, prawda? - Dziś był straszny tłok - zauważyła Flic. - Zupełnie nie jak w weekend. Ogrodnik nie odpowiedział. - Pewnie większość ludzi jechała do centrum na zakupy - ciągnęła. - Jak my... - To ciemności nie cierpię. - John wyciągnął z kieszeni dużą białą, starannie wyprasowaną chustkę i otarł wilgotne czoło, potem oczy. - Boję się, uwierzyłabyś? Stary dureń... - Nie jesteś ani trochę durniem, Johnie. - Zawsze boję się, że światło wysiądzie. 249 - Mają awaryjne zasilanie. - Wiem. Dlatego mój lęk nie ma sensu, ale nigdy mi nie przyszło do głowy, że to pociągów trzeba się bać. - Zadrżał i zerknął na dziewczynę z ukosa, a potem znów odwrócił wzrok w stronę okna. - Zawsze dopadnie cię coś niespodziewanego, nie? Flic obserwowała go przez chwilę. Skrzywił się i zacisnął usta, jakby coś go zabolało. - Co ci jest? Skrzywił się znowu. - Johnie, co się dzieje? - Nic. - Szukał czegoś w kurtce. - Twój spray? Flic wiedziała - jak wszyscy w domu - że John ma słabe serce i czasem, zwykle kiedy myślał, że nikt nie widzi, aplikował sobie jakieś lekarstwo w aerozolu. - W kieszeni. - Nie przestawał szukać. - A niech to piorun... - Daj, pomogę ci. - Nie trzeba. - Ale wciąż grzebał po kieszeniach kurtki. - John, pozwól... - Szybkim ruchem wsunęła mu dłoń za pazuchę, znalazła kieszeń, a w niej aerozol. Podała mu spray i uważnie patrzyła, jak go stosuje. - W porządku? Skinął głową i zamknął na moment oczy. - Już dobrze. Dziękuję, Flic. - Nie ma za co. - Moje ręce... Chyba nie mogę...