– Sam nie wiem.
– Niezamężna czterdziestolatka w biurze sprawia, że ludzie czują się nieswojo. Zawsze przypuszczają, że trochę jej odbija i że mieszka z dwudziestoma pięcioma kotami. – Sidney, to zupełnie archaiczny pogląd. Ona jednak tylko pomachała ręką. – Ale to prawda. Gdyby Barbara była mężatką, czułbyś się pochlebiony jej awansami. Nie siedziałbyś tu, zastanawiając się, co masz z tym zrobić. Uznałbyś ją za normalną, zdrową kobietę. – Wzięła go za rękę. – Jack, ja to wszystko znam. – O tobie nikt by nie pomyślał, że ci odbija. – Mam dwa koty, Molly i Dolly. – Uśmiechnęła się. – Słynę z tego, że karmię je z porcelanowych miseczek. Na widok błysku w jej oczach roześmiał się na głos. Właśnie to podobało mu się w niej najbardziej. Była błyskotliwa, dowcipna i potrafiła kpić z własnej osoby. Nie traktowała zbyt poważnie ani siebie, ani pracy, ani naznaczonego purytanizmem amerykańskiego modelu życia. Jednak Jack nie mógł się otrząsnąć z niepokoju. – Ale jest coś takiego w Barbarze... – W takim razie po prostu jest w niej coś takiego i kropka. – Rozumiem cię, ale... – Wreszcie! – zawołała Sidney i z demonstracyjną ulgą opadła na oparcie krzesła. – To może teraz zmienimy temat? – Z przyjemnością – uśmiechnął się Jack. W oczach Sidney zamigotał przewrotny błysk. – W takim razie porozmawiajmy o moich kotach. Sidney nie została na noc. Obydwoje mieli następnego dnia jakieś nadprogramowe spotkania, ale Jack wiedział, że nie to było przyczyną. – Po prostu nie jestem jeszcze gotowa, żeby powiesić rajstopy w łazience senatora – powiedziała lekko i pocałowała go na dobranoc. Jack przypomniał sobie jej rady następnego ranka, gdy o ósmej pojawił się w biurze i zastał w nim Barbarę. Zanim jednak zdążył cokolwiek powiedzieć, ona uśmiechnęła się do niego promiennie. – Dzień dobry, panie senatorze. – Dzień dobry, Barbaro. Myślałem, że jeszcze jesteś na urlopie. – Wzięłam tylko kilka wolnych dni, a nie prawdziwy urlop. – Machnęła ręką. – Tak zaplanowałam wyjazd, żeby wrócić na to spotkanie. Wiem, że jest bardzo ważne. – Jak ci minęło tych kilka dni? – zapytał Jack uprzejmie. – Doskonale. Właśnie tego potrzebowałam. Obróciła się dokoła na krześle i zaczęła stukać w klawisze komputera. Wyglądała świetnie. Była wypoczętą, zadbaną profesjonalistką. Dzika desperacja sprzed tygodnia znikła bez śladu. Jack poczuł wielką ulgę. A więc wystarczyło, by Barbara wyrwała się gdzieś na krótki czas. Sidney miała rację. Najlepiej będzie udawać, że nic między nimi nie zaszło. W ten sposób wyświadczy przysługę nie tylko Barbarze, ale również i sobie. Potrzebował jej kompetencji, wiedzy i doświadczenia. Poszedł do swojego gabinetu. Bogu dzięki, Barbara znów była