Boga, matka na pierwszy bal miałaby dawac Marli suknie po
kims? U¿ywana suknie? Chyba ¿e ona wcale nie jest Marla Cahill. Nie jest ¿ona Alexandra Cahilla. I nie jest córka Victorii Amhurst. Czy to mo¿liwe? Dotkneła twarzy, powiodła palcami po znikajacych ju¿ bliznach. Dlaczego wszyscy mieliby sie upierac, ¿e ona jest kims, kim nie jest? A ten wypadek i amnezja? Zbieg okolicznosci? A mo¿e to jakas gra mrocznych, złych sił - złowrogich mocy wcielonych w człowieka, który groził jej smiercia? Jakis wewnetrzny głos ciagle jej powtarzał, ¿e to nie jest jej pokój, ¿e to niemo¿liwe, by ona była włascicielka tych draperii i dobranych pod kolor poduszek, tego ło¿a dosc du¿ego dla dwojga, a zajmowanego przez jedna tylko osobe, tej biblioteki pełnej oprawnych w skóre ksia¿ek, których, jak sie domyslała, nikt od lat nie otwierał. 219 Gdzie sa gazety i czasopisma? Ksia¿eczki z krzy¿ówkami? Recznie szyte narzuty? Cały ten bałagan, który - czuła to instynktownie - był czescia jej ¿ycia? Ale jest jeszcze dziecko. Z twojej krwi i kosci. Pamietasz je. Wiec za jakis czas przypomnisz sobie tak¿e ten pokój. Musisz. Poczuła ostry ból w ¿oładku, z którego dobyło sie przeciagłe burczenie. Wstrzymała oddech. Ból minie. Ciagle jest zdenerwowana, to wszystko. Przytkneła dr¿ace palce do ust. Za du¿o tego wszystkiego. Ale jutro... jutro wezmie sie ostro do pracy. I nie bedzie ju¿ słuchac niczyich dobrych rad. Odtad bedzie robiła wszystko po swojemu. Zgasiła swiatło, zamkneła oczy i powiedziała sobie, ¿e głos gro¿acy jej smiercia był tylko czescia snu, a wspomnienie niebieskiej balowej sukni powstało w jej zmaconej wyobrazni. Teraz musi isc spac. Odpoczac. Rano zacznie wszystko od poczatku. Tak. A teraz spac. Ale czuła, ¿e z jej ¿oładkiem jest coraz gorzej. Spokojnie, na litosc boska. Miała ochote wypluc sline, która zebrała jej sie w ustach. Nie denerwuj sie. Wszystko bedzie w porzadku. Mdłosci narastały. Po prostu oddychaj spokojnie, pomysl o czyms przyjemnym, odpre¿ sie i... och, nie! Zaraz zwymiotuje! Przera¿ona, siegneła do lampy. Trafiła na włacznik, ale ramieniem potraciła podstawe. Błysneło swiatło. Lampa przewróciła sie, uderzajac o dzbanek, z którego wylała sie woda. ¯arówka rozprysła sie w milion kawałków. W pokoju znowu zapanowała ciemnosc. Nie! Zawartosc ¿oładka podeszła jej do gardła. Marla jedna reka chwyciła przecinak do drutu, druga siegneła do guzika interkomu. 220 - Nick! Carmen! - krzykneła, wiedzac, ¿e ju¿ nie powstrzyma wymiotów. - Pomocy! O Bo¿e, nic nie mo¿e na to poradzic. - Słyszycie mnie? Pomocy! - Mdłosci ogarneły ja ze