niego przywyknąć.
Becky milczała. Wiedziała, że Alec wyczuwa jej zdenerwowanie, gotów je łagodzić żartami i swoim urokiem. Mimo to bała się tego, co miało się wydarzyć w sypialni. Matka zmarła, kiedy Becky miała czternaście lat, nie zdołała jej więc wyjaśnić niektórych rzeczy, a pobożna pani Whithorn pewnie sama o nich za wiele nie wiedziała. Za to wiejskie dziewczyny wyjaśniły jej, co trzeba, nie skąpiąc różnych zadziwiających szczegółów. Sally, rudowłosa szynkarka z oberży, i mleczarka Daisy były znawczyniami przedmiotu. Jeśli tylko któraś odpuściła jakiemuś zuchowi, z miejsca łowiła go druga. Obydwie, rywalki i zarazem przyjaciółki, dzieliły się uwagami ku wielkiej satysfakcji wszelkiej młodzieży z Buckley on the Heath. Starsi usiłowali przymykać oko na ich praktyki - figle na sianie były na wsi codziennością. Cóż innego miało się tam w końcu do roboty prócz ciężkiej pracy? Chociaż Sally i Daisy nie przepuściły żadnemu miejscowemu chłopcu, doświadczenie Becky ograniczało się do wysłuchiwania opowieści obydwu dziewcząt. Nie wszystkiemu zresztą wierzyła. Po namyśle stwierdziła, że nawet gdyby żadna z opowieści dziewcząt nie była prawdziwa, to Alec da jej jakoś do zrozumienia, co należy robić. Z pewnością znał się na rzeczy. Jej towarzysz przyjrzał się etykiecie szampana i z uznaniem skinął głową, a potem oznajmił: - Mierzę w środek medalionu na suficie. - Nie trafisz. - Może się założymy? - Założę się o... truskawkę, że nic z tego nie wyjdzie. - Ujęła jedną w palce. - Wolałbym, żeby zakład stanął o całusa. - Truskawka albo nic! - Też mi zakład - odparł, celując. - Raz, dwa... i już! Korek wystrzelił w górę jak raca i trafił prosto w medalion. - Niech to licho! - jęknęła. - Odchyl głowę i otwórz usta. Żądanie przestraszyło ją i zarazem zaintrygowało. Usłuchała. Alec dał jej skosztować odrobinę musującego trunku. - No i co? - Przyjemnie się pieni, ale jest zbyt kwaśny. - Zmarszczyła nos. - Mówi się „wytrawny”, cherie. No, jeszcze trochę. - Chcesz mnie upić? - Ani mi to w głowie. Piję za twoje zdrowie. Za zuchwałą i piękną Becky. Jak ty się właściwie nazywasz? - Ward - odparła bez namysłu. Do licha! Wcale nie zamierzała zdradzać swojego nazwiska. Im mniej będzie o niej wiedział, tym lepiej. - Przypuszczam, że weźmiesz Londyn szturmem. - Jesteś bardzo uprzejmy. Nie wiem, co bym dzisiaj zrobiła bez ciebie. - Och, łatwo być miłym dla pięknej dziewczyny. Alec nie patrzył w jej stronę, zajęty dolewaniem szampana, lecz Becky wiedziała o nim teraz dużo więcej. Mimo całego zepsucia miał dobre serce. - Twoja kolej. - Alec z powrotem przeobraził się w nonszalanckiego hulakę. - Dobrze. No i twoja wygrana. - Uroczyście położyła mu na dłoni truskawkę, okrągłą i szkarłatną jak bezcenny rubin. Na moment przymknął oczy, a potem z przewrotnym uśmieszkiem wrzucił ją sobie prosto w usta. - Jedz, dziewczyno - zachęcił ją - przecież widzę, że umierasz z głodu. - Ujął jej widelec, ukroił trochę mięsa i sera i podał jej. Becky przyjęła poczęstunek. Co prawda bawiło go, gdy ją karmił, lecz zaczął się trochę niecierpliwić. Im szybciej jadła, tym większą miał ochotę znaleźć się razem z nią w łóżku. Po damach z towarzystwa, z